Forum  Strona Główna


[NZ] Glamarye.

 
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dzieła stu i jeden światów
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lira
Powierniczka Jedynego


Dołączył: 11 Sie 2008
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


PostWysłany: Wto 13:02, 12 Sie 2008    Temat postu: [NZ] Glamarye.

Jego pierwszy list był wymięty i brudny, przyniesiony przez posłańca, który wody nie widział od przynajmniej miesiąca, a mydła pewnie i dłużej. Papier pachniał skoszoną trawą, starym pergaminem i czymś przywodzącym na myśl daleką północ i ostatnie twierdze elfów schronione w cieniu Gór Sinych. Zerwała niecierpliwie niezgrabną woskową pieczęć i zatopiła się w lekturze. Rozpoznając wytęsknione pismo z bólem przymknęła oczy. Powstrzymawszy się od łez zaczęła czytać, powtarzając każde słowo po cichu na głos, jak gdyby wciąż nie mogąc w nie uwierzyć.

- Kochana czarodziejko.

Przepraszam, że piszę dopiero teraz, choć prosiłaś mnie przecież o rychłą odpowiedź. Mimo wszystko jednak nie byłem w stanie nakreślić choćby i kilku słów. Ufam, że podróż powrotna z Wyzimy minęła Ci w dobrym zdrowiu i w miłym towarzystwie...

Prychnęła. Gorzej tego listu nie mógł zacząć. Oczywiście, że wiedział jak minęła, skoro zostawił ją pod opieką dwójki swoich przyjaciół, a sam wyjechał w środku nocy. Bez pożegnania. Ach, niechże wreszcie to powie – uciekł! Opanowała przemożną chęć ciśnięcia pomiętej kartki w kąt i zapomnienia o nieszczęsnej wiadomości. O tej pożałowania godnej próbie przeprosin, która nie potrafiła przejść mu przez gardło. Tak długo czekała. Płakała po nocach chcąc zapomnieć. Udało jej się. Teraz już nigdy nie da się ponieść emocjom. Mała, uczuciowa czarodziejka powoli pod wpływem tęsknoty ze zdradliwym kochankiem zmieniała się w oschłą wiedźmę i wcale nie było jej z tym źle. Następnego listu nawet nie otworzyła, kolejnego też nie. Powoli złożyła każdy pergamin na pół, równo, delikatnie i odłożyła na sekretarzyk. Chwilę potem pochłonął ją wir pracy, zaległych zleceń i zwyczajowego, pulsacyjnego życia miasta.

Bo przecież czarodzieje niczego nie kochają tak, jak cywilizacji.



*



Nikt jej do tego nie zmuszał, sama podjęła taką, a nie inną decyzję. Dlaczego? Ze zwykłej ludzkiej ciekawości? Bo tak chciało przeznaczenie? Przeznaczenie przecież nie istnieje, jest tylko metaforą, figurą retoryczną, bajką. Któż w dzisiejszych czasach wierzy w nieuchronność losu? A zioła miały oszołamiający, otępiający, mdły zapach, który sprawiał, że nieostrożny zielarz mógł nabawić się nie lada problemów, a fakt, że posiadał przy sobie najbardziej halucynogenny składnik fisstechu był jedynie nieuciążliwym drobiazgiem. Listki, nawet jedynie roztarte w dłoni wywoływały lekkie halucynacje i szum w głowie, a zaparzone w gorącej wodzie mogły przywołać wizje, lub doprowadzić do szaleństwa. Uwodziły i czarowały. Tak też miało być i tym razem. Młoda, niedoświadczona czarodziejka po raz pierwszy chciała kontrolowanie wprowadzić się w trans i wywieszczyć własną przyszłość. Na tę próbę postanowiła nie używać Mewy, której przepis zdobyła przecież za tak wysoką cenę, ale pewniejszych i droższych ziół, które ponoć nigdy nie zawiodły. To co nigdy nie zawodziło w jej przypadku było najwyżej niepewne, a czym mniej się bała tym większe miała szanse na powodzenie. Cisza zalegała w całym mieszkaniu, jak gdyby ktoś otulił je puchowym materiałem. Kroki wysokich butów brzmiały głośno, dźwięcznie, nierealnie. Wsłuchiwała się we własny oddech starając się wytrącić go z rytmu, zmienić, udoskonalić. Cały świat zamilkł, stanął w biegu, gdy mała czarodziejka zacisnęła zęby w pierwszym ataku konwulsji. Przed jej oczami była wojna, była krew i niesprawiedliwość. Pod jej powiekami los odgrywał swą największą sztukę własnego autorstwa – Tedd Deireádh, Czas Końca. Zmięła liść w dłoni jeszcze bardziej potęgując wizję. Widziała siebie i ogień. I krew. I miecz. I Śmierć. Kostucha miała postać małej, może pięcioletniej dziewczynki, o wielkich, szklistych oczach i zmierzwionych włosach. Jego włosach. Wraz z nią nadszedł drugi atak drgawek, czuła jak jej zęby uderzają o siebie, czuła krew spływającą kącikiem jej ust, lecz nie czuła strachu. Gdzieś w powietrzu pikowały mewa i jaskółka, pióro w pióro, bok w bok, a stary czarny ptak patrzył na nieziemsko szybki wyścig z ziemi. Kruk miał źrenice niczym węgiel. Jęknęła w duchu patrząc w wielkie, blade, niebieskie tęczówki dziewczynki, na wyciągniętą do niej rękę obwieszoną koralikami i kamyczkami. Na jej własne oczy pod powiekami śmierci. Trzeci i ostatni atak epilepsji podciągnął jej ciało do góry tak, że wygięła się w łuk. Wieszczyła, słowa spływały z jej ust ciche, słodkie niczym miód, przesycone namiętnością, jak gdyby szeptała je do uszu kochanka. Zobaczyła przyszłość, widziała przeszłość, wiedziała wszystko. Lecz cóż z tego, skoro ona sama nie zapamiętała ani słowa, ani jeden obraz nie wyrył jej się w pamięci? Tymczasem w pokoju unosiła się mdła woń kwiatów jabłoni, zapach, który przywodził na myśl świeżo skoszoną trawę i odór krwi. A gdy ujrzała już swój przyszły los zaczęła wierzgać się w niewidzialnych okowach, które nagle spadły na jej ciało otumaniając ją, sprawiając, że wszystkie członki miała jak z waty. Czuła łzy, miliony łez znaczących jej twarz. Opadła na ziemię, lecz nie zatrzymała się, spadała wciąż i wciąż, aż w końcu zbawcza ciemność otuliła jej umysł i dała zapomnieć. Gdy obudziła się następnego ranka zaalarmowana krzykiem służącej nie pamiętała już nic. W jej umyśle gościła całkowita pustka, tylko jeden obraz natrętnie powracał do jej myśli. Jasne, żółte oczy przetykane nitkami czerwonych żył patrzące na nią smutno. Martwo.



*



Od chwili gdy zemdlona padła na łóżko minęły trzy dni. Trzy długie doby przewidywań, domysłów i lęków dla jej nielicznej służby. Trzy wieki zapomnienia dla niej. I choć była niewątpliwie spragniona i głodna to pierwszym czego zażądała były listy leżące nadal na sekretarzyku, zakurzone, pominięte, niechciane. Cztery wyrzuty sumienia spisane atramentem z którym mieszały się jej łzy. Czytała je płacząc i płacząc czytała. Każde słowo traktowała jak ostrze noża, każdym raniła swoją duszę. Tak bardzo żałowała straconych dni. A następnego dnia gdy świt barwił na różowo i fioletowo odległe wierzchołki Gór Sinych, a ptaki śpiewały codzienną serenadę pod jej oknami wsiadła na konia czarnego niczym noc, najszybszego, jakiego mogła znaleźć w tak krótkim czasie i odjechała, a płaszcz za nią falował i łopotał na wietrze. Zmierzała właśnie tam, gdzie w tej chwili wojna zaczynała rozniecać swe zarzewie.

Na zachód, ku stolicy Temerii, ku brudnej, brzydkiej Wyzimie, której dachy spływały nie tylko deszczem, ale też krwią ludzi i nieludzi rozlewaną przez jednego człowieka. arystokratę – czarodzieja, który wciąż śmiał twierdzić, że jest nieuchwytny.

A pierwsze promienie słońca otaczały jej skroń niczym świetlista korona.

Przy głównej drodze okrytej pyłem i piaskiem, a częściowo także posoką i kośćmi poprzednich podróżnych kwitły maki czerwone niczym krew.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dzieła stu i jeden światów Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Bright free theme by spleen stylerbb.net & programosy.pl
Regulamin