Forum  Strona Główna


[Z] Salma.

 
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dzieła stu i jeden światów
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lira
Powierniczka Jedynego


Dołączył: 11 Sie 2008
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


PostWysłany: Pon 18:37, 11 Sie 2008    Temat postu: [Z] Salma.

- Gdzie... Gdzie jest Maedhros? – Glos Fingona drżał. – Gdzie jest... – przełknął nerwowo ślinę - ...wasz król?
Maglor nie odpowiedział, a, jedynie kładąc dłoń na jego barku, spojrzał smutno.
To jedno spojrzenie wystarczyło zamiast słów. Żaden z nich nigdy nie powstrzymywał łez, teraz jednak było inaczej. W spojrzeniu Maglora była jedynie przeraźliwa pustka, otchłań cierpienia, w wzroku Fingona zaś niespodziewana determinacja. Lecz nie było nadziei. Nie mogło być.


Głos salmy wibrował w powietrzu wdzierając się natrętnie do umysłu. Maglor ćwiczył, myląc się raz po raz, i doprowadzając swych pięciu braci do szewskiej pasji. Kilkakrotnie Amrod i Amras, teatralnie zatykając uszy i krzywiąc się niby to z bólu, przychodzili, by dać mu do zrozumienia, że wszyscy i tak mają dość zmartwień. Lecz Maglor nie umiał inaczej. Stłumiony ból po utracie Maedhrosa, teraz jeszcze spotęgowany jego nagłym powrotem, zszargał doszczętnie nerwy elfa będące już na wyczerpaniu. Szarpał więc struny, słodkie dźwięki salmy koiły umysł, który zaćmiły myśli Morgotha. Złote i czerwone liście kołysały się delikatnie na wietrze, a jasne promienie słońca rozświetlały całą okolice. Jesień, pora smutku. Maglor zapatrzył się w lśniący okrąg na niebie do momentu, aż ciemne plamy zasłoniły mu cały widok. Zamrugał i szybko przeniósł wzrok w dół. Choć człowiek, czy może nawet inny elf, mógłby po owym wyczynie stracić wzrok, jemu nic nie groziło. W jego twarzy i oczach wciąż odbijało się utracone Światło Drzew. Zwrócił swój wzrok niżej, muskając opuszkami palców struny liry. Po powierzchni jeziora sunęły nieśpiesznie nieustannie zmarszczki, fale delikatnie muskały brzegi niczym pierwszy niewinny pocałunek dziewczyny.
Maglor siedział i brzdękając cicho myślał. W końcu wstał, a dźwięki wciąż rozbrzmiewały w jego uszach. Niczym duch, zjawa nocna, przechodził obok innych. Ustępowali mu z drogi, milcząc. Jedynie jeden – Atarinkë usiłował go powstrzymać, jednak Maglor nawet nie zwrócił nań uwagi. Zdawał się być pogrążony w jakimś półśnie, w jego oczach zbierały się powoli łzy. Bezwiednie zaciskając palce lewej ręki na lirze, prawą otworzył drzwi, które zaskrzypiały cicho ukazując wnętrze komnaty.
Był tam.
Taki bezbronny, uległy. Wyniszczony. Rude włosy ścięte na wysokości ucha, zranienia na szyi, plecach - rany, które nigdy się nie zagoją. Kikut prawej ręki, starannie obandażowany leżący bez ruchu wśród pościeli. Ręki, za która Meadhros wisiał powieszony na skale Thangorodrimu cierpiąc niewyobrażalne męki. Jego Maedhros, ukochany starszy brat, braciszek. Najjaśniejsza, najwyższa z siedmiu gwiazd zblakła i spadła z nieboskłonu. Ideał został strącony z piedestału. I teraz on, Maglor, drugi w kolejności, stoi nad jego łożem, zastanawiając się, czy śmiać się czy płakać. Cieszyć z tego, że znowu jest z nimi, czy może martwić tym jaki i jak wrócił.
Ale wrócił.
Niesiony na skrzydłach orła Manewego, w ramionach ich wroga. Valarowie okazali swą łaskę dla Wygnanych. Jedynym wrogiem miał być odtąd Morgoth i tylko on. Fingon go uratował, nie oni. Przyjaciel zostawiony na pastwę zimy i głodu podczas samodzielnej przeprawy uratował zdrajcę. Więc jednak Feanor, paląc łodzie, nie zdołał spalić przyjaźni między nimi. I Eru za to dzięki, bo gdyby nie Fingon Maedhros nadal... Nie, nie chciał o tym myśleć. A i tak nachodziły go wizje, przeraźliwe makabreski. On tam spędził lata. Nagrzana skała parzyła mu skórę, stal wgryzała się w nadgarstek niczym zęby wilka. Za co? Dlaczego ich brat musiał cierpieć tak niewyobrażalne cierpienia? To była kara? Za Silmarile? Za Alqualonde? Za tych wszystkich, którzy tam polegli? Za setki elfów z hufca Fingona, które zamarzły podczas przeprawy? Jeżeli tak, to Eru, ukarz nas wszystkich! Wszystkich! Ale...
Nie jego.
Nie chcieli źle, nie. To wszystko przypadek, piętno Morgotha, fatum wiszące nad całym rodem. Nawet nad Amrodem i Amrasem, choć to nadal niemal dzieci. To samo fatum, które kilka wieków później doprowadzi do tragedii Turina i Niniel. Czarna myśl ścigająca ich gdziekolwiek pójdą. Obracająca każdy ich uczynek na złe. Oni chcieli tylko, żeby on zapłacił. Za śmierć ich ojca, za wykradziony ich największy skarb. Ujął delikatnie dłoń brata i, zaciskając długie, białe palce, wstrzymywał napływające łzy. Jego skóra była chłodna, a przecież, choć niedługo miał nastać zmierzch. dzień dookoła był wyjątkowo upalny. Pochylił się nad śpiącym i wyszeptał cicho:
- Obudź się, Maitimo. Obudź się i przebacz nam.
Te dźwięki salmy brzmiące niczym najsłodsza kołysanka śpiewana przez Nerdanelę całej siódemce, gdy byli jeszcze dziećmi.
I przejmująca cisza w której ciche łkane zdało się być nienaturalnie głośne.

Tymczasem Meadhros śnił.
Oczyma widzącymi przyszłość dostrzegł jego.
Wyglądał tak samo jak tamtego dnia, gdy uwolnił go ze skały. Długie włosy targał wiatr, a ogień płonął w jasnych oczach. Nirnaeth Arnoediad. Potem już nigdy podmuch nie uniósł kosmyków czarnych jak noc. Nikt nie spojrzał w przeszkolone oczy. Bo weń widać było czającą się śmierć. Jego płaszcz zdobny w gwiazdy zbrukała czarna orkowa posoka. Czerwona krew nieśmiertelnego zakrzepła na kolczudze.
Ciemność. Ból. Tępy, pulsujący, rwący.
– Nie! – To, co miało stać się krzykiem, zabrzmiało niczym najcichszy szept. Poruszył się powoli, koszmar powoli uciekał z pamięci, niczym woda prześlizgując się między palcami. Powoli wybudzał się z ozdrowieńczego snu. W tym czasie w umyśle Maglora toczyła się nieustanna bitwa. To jego wina. Jego, niczyja inna. Myślał, że on już nie żyje, myślał... Mylił się. Jego nie można zabić, ogień, który w nim płonie, jest zbyt mocny. Można go zgasić, lecz zabić... Nigdy. Trzymał jego dłoń w swej własnej. Od trawionego gorączką ciała emanowało ciepło. Maitimo otworzył powoli oczy. Strop komnaty powoli wirował nad jego głową. Promień zachodzącego słońca przeniknął do komnaty. Maglor podniósł wzrok na twarz swego brata. W jego przymkniętych oczach płonął teraz żar, włosy wyglądały w świetle niczym płomienna żagwia. Palce, o skórze spalonej słońcem, zacisnęły się na bladej dłoni Maglora.
– Maedhrosie? – Ten podniósł się wolno, jakby nieprzyzwyczajony do ruchu. Przez oblicze przemknął cień bólu. Szept, który wydobył się z ust brata, był tak cichy, że ledwie doń dotarł.
- Kano... – Maglor objął Maitimo delikatnie, jakby bojąc się, że tamten nagle zniknie, rozpłynie się jak mgła, stłucze jak delikatne szkło w pracowni ich ojca. Maedhros wtulił twarz w długie włosy Maglora, które pachniały ziołami, jak na tymczasowego balwierza z powołania przystało. – Nigdy... Nigdy więcej mnie nie zostawiaj.
- Tak się bałem. Myślałem, że nie żyjesz, wszyscy mi to wmawiali. Ale ja... Ty nie mogłeś odejść. Nie mogłeś...
Łzy spływały po policzkach obojga.

Światło księżyca odbijało się na powierzchni wody. Wiele czasu minęło od tamtego wieczoru. Tyle śmierci, niepotrzebnych... Bracia rozproszyli się po Eregionie niczym niesione sprzecznymi wiatrami liście. Aż w końcu na tym brzegu pozostali tylko oni. Dwójka, która nigdy się nie rozstawała. Walczący do końca. Wykradli je, niemal się udało! Lecz... Został sam. Silmarile paliły skórę, ból przenikał na wskroś duszę. Maitimo, słodki Maitimo, rzucił się w przepaść. Został sam. Szedł brzegiem morza, fale obmywały jego stopy. Śpiewał, po raz ostatni. Jedyny raz o tym przepięknym cudzie, które tkwiło w jego dłoni. Nie zaśpiewał nigdy więcej Nie na tym brzegu.

Ach, przepiękne błyszczące światłem Silmarile...
W Feanora rękach - zabawka, za tyle
Wokoło szumu przebacz kochany bracie!
Zgubny klejnocie, jedyny na całym świecie!
Czyś ty wart tej ofiary? Czy to śmierć dodaje
Blasku tobie? Czy krew piękna przydaje?
Warto porzucać swą miłość dla zwodniczego,
Lecz tylko świecidełka? Nic bardziej mylnego...


Potem pozostał tylko szum fal, piasek pod stopami i ta ostatnia myśl w chwili gdy zamykał oczy. Wirujące chmury przed jego oczyma. I biel... Światła Valinoru...? Niebieskie oczy wpatrujące się weń zza zasłony ognistych włosów...?
Maedhros.
Odtąd zawsze głos liry rozbrzmiewał śród fal.
Delikatne dźwięki pełne smutku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dzieła stu i jeden światów Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Bright free theme by spleen stylerbb.net & programosy.pl
Regulamin