Forum  Strona Główna


[Z] Remus

 
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dzieła stu i jeden światów
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aliś
Gumochłon w posiadaniu Cam


Dołączył: 11 Sie 2008
Posty: 624
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


PostWysłany: Pon 18:24, 11 Sie 2008    Temat postu: [Z] Remus

Pojedynek z Lirą. Zremisowany (;


Północ się zbliżała – czuł to w kościach. Noc, w której cały koszmar miał się powtarzać na nowo. Noc, w której musiał zażywać eliksir, specjalnie przygotowany przez obecnego nauczyciela eliksirów a opiekuna Ślizgonów, profesora Slughorna. Noc, w której się zamieniał w wilkołaka...
Średniego wzrostu chłopak przewracał się nerwowo na łóżku. Jego niezbyt długie włosy były poczochrane na tyle mocno, że nie mogło się odróżnić twarzy od jej tyłu. Brązowe oczy miał obecnie zaciśnięte w niemym geście bólu. Wykopał się spod nawału kołder, coraz mocniej szarpał głową w prawo, a następnie w lewo. Z jednego końca na drugi przewracał się w zastraszająco szybkim tempie. Przez moment zdawałoby się, że spadł. Jednak nie – dziwnym zbiegiem okoliczności śniący wdrapał się na łóżko.
Zmarszczki na czole, mokre ciało, ból, który rozrywał go od środka... Nie mógł wytrzymać, nie chciał!
Obudził się z krzykiem. Znów ten potworny sen, przetarł oczy trzęsącymi się ze strachu dłońmi. Usiadł na krawędzi łóżka, po czym schował głowę w ramionach.
Znów to samo! Im bliżej była pełnia, tym bardziej nawiedzały go koszmary. Jednakowe, niemal identyczne. Biegł ciemną uliczką, uciekał, rozglądając się nerwowo na boki, gnał przed siebie. Powoli tracił oddech, zdawał sobie sprawę, że w końcu będzie musiał się zatrzymać. Nie chciał tego robić, pragnął za wszelką cenę to coś zgubić. Wielką bestię z równie dużymi żółtymi ślepiami, spoglądającymi wygłodniałym wzrokiem na niego. Uciekał.
Szkło, drobne kamienie i nierówna ulica dawały się we znaki małemu uciekającemu, nieobutemu chłopczykowi, który przecież nic nie zawinił. W pewnym momencie zahaczył o coś; potknął się, upadając na ziemię. Z niewielkich oczu polały się gorzkie łzy, zaś dziecko, pojękując żałośnie i z bólu, próbowało szybko wstać. Niestety! Chłopak znów upadł.
Z dosyć bliskiej odległości usłyszał, jak jego oprawca powoli się do niego zbliżał, oddychając przy tym nienaturalnie głośno. Młody Remus Lupin chciał wzywać „pomocy!”, jednak głos uwiązł mu w gardle. Znów spróbował się podnieść lecz bezskutecznie. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, ze strachu zaczął się coraz bardziej trząść, jakby był w agonii, a bestia wciąż się zbliżała...
Poczuł jego śmierdzący oddech tuż przy sobie i momentalnie zamknął oczy. A potem ból, cierpienie nie do zniesienia rozniosło się po całym jego ciele...
— Dość!!! — krzyczał, aż mu zabrakło powietrza w płucach.
Znów był sobą, zwykłym szesnastolatkiem a nie chłopcem, ukąszonym przez wilkołaka.. Siedział na miękkim łóżku, nie na niewygodnej ziemi, ze stopami pokaleczonymi odłamkami szkła. Tylko dlaczego czuł, że serce strasznie łomotało mu w piersi, jakby chciało z niej wyskoczyć?
— Lunatyk, co się dzieje? — usłyszał zaspany głos Jamesa Pottera, jednego z jego przyjaciół. — Wiesz, która jest godzina?
James zawsze miał to do siebie, że potrafił być lojalnym przyjacielem, jednak o właściwej co do tego porze. Zazwyczaj miał wielkie tendencje do robienia psikusów i denerwowaniem jego ukochanej, Lily Evans, co zajmowało mu większość wolnego czasu. Dodatkowym zajęciem była nagromadzona od tygodnia sterta prac domowych, które tylko czekały, aby chłopak się do nich zabrał. Niestety, nie miało to nastąpić zbyt prędko i – oczywiście – zbyt łatwo.
— Nic — odpowiedział kulawo Remus, usilnie wpatrując się w okno, aby nie natrafić na zaspane, ale pełne troski spojrzenie przyjaciela. — Idź spać.
Jamesowi nie trzeba było dwa razy tego powtarzać – przeciągnął się mocno, ze trzy razy ziewnął na cały głos, podrapał się za głową, po czym runął twardo na poduszkę. I nie minęła nawet minuta, a Lupin usłyszał dziwny dźwięk. Twardy, mocny, trochę przerywany. Czyżby... chrapanie? Spojrzał w kierunku łóżka Jamesa Pottera. Zaczął intensywnie myśleć, zmarszczki pojawiły mu się na czole, a on usilnie wpatrywał się w jeden mały punkcik na jego kołdrze w gwiazdy. Nagle zaśmiał się radośnie. Pierwszy raz od dawien dawna miał sposobność, aby dokuczyć Jamesowi, a nie na odwrót, jak to zawsze w ich przypadkach bywało.
Chwilowe zadowolenie szybko ustąpiło miejsca zmęczeniu. Chłopak poczuł, jak powieki zaczęły mu ciążyć i coraz bardziej kleić się do siebie. W niedługim czasie po tym odkryciu, zasnął na siedząco.

#

Stał się drażliwy. Stał się „non stop” znerwicowany.
Wiedział, że ciągłe warczenie na przyjaciół do niczego dobrego go nie doprowadzi. Ale wiedział również, że inaczej nie mógł. Zbytnia wylewność nie cechowała Remusa Lupina, podobnie jak nie powinien cechować go strach. Strach? Dobre sobie! Zwłaszcza u Gryfona!
Nie powinien okazywać tego, że się bał. A bał się jak cholera. Zawsze w „tych dniach” poprzedzających jego przemianę nie miał najlepszego samopoczucia. Ciarki przechodzące po plecach. Mrowienie w stopach. I ssanie. To przeklęte ssanie w żołądku!
Zmieniał się, chociaż do północy pozostał mu dzień. Ten dzień. Zmieniał się, chociaż tradycyjnie wilkołak powinien przechodzić transformację podczas pełni księżyca.
Czuł się jak potwór. Był potworem. Nie powinien przebywać w Hogwarcie. Nie powinien...!
Zamknął oczy. Nawał myśli przytłaczał go coraz bardziej. Krople potu wstąpiły mu na czoło, sprawiając, że wyglądem przypominał uczniaka w gorączce lub też szaleńca. Wszystko było bez różnicy. Zależało to tylko od tego, jak się nań spojrzało.
Roześmiał się gorzko. Jego śmiech brzmiał bardziej jak kaszel osoby cierpiącej na duszności. Gdyby tu była Lily, pomyślał, zaraz zaprowadziłaby mnie do Skrzydła Szpitalnego...
Ale był sam. Siedział „po turecku” pod wielkim drzewem, którego nazwy nawet nie pamiętał. Spoglądał zmęczonym wzrokiem przed siebie, na niewielkie jeziorko, błyszczącą jego taflę, przez którą można było zobaczyć różne morskie stworzenia swobodnie pływające i osiadające na dnie. Widział całkiem sporą grupę druzgotków poruszających się w prawą stronę jeziora oraz dotykających piasku swymi wielkimi i oślizgłymi łapami. Gdzieś przepłynął tryton... Albo miał zwidy i znów wziął cień jakiegoś przechodzącego ucznia za wodną istotę. Już sam nie wiedział, czy to, co widział na własne oczy, było prawdziwe. Jego wzrok bywał zwodniczy. Zawodził.
Usłyszał znajome śmiechy i kroki niewielkiej grupki osób przybliżających się w jego kierunku. Śmiechy, kilka gwizdów. Radość z powodu napisania wszystkich egzaminów. Tak dobrze znane mu świśnięcie złotego znicza, którego James podwędził z szatni. Później jęk Petera Pettigrew, który mówił: „James! Jesteś moim mistrzem!” Glizdogon, jak nazywali przyjaciele tego niepozornego i niskiego chłopaka o mysich włosach i niezbyt szczupłej posturze, potrafił zdenerwować człowieka. Swoją wieczną „służalczością” i podlizywaniem się do innych potrafił każdego doprowadzić do szewskiej pasji.
Swoją drogą, Remus czasem zastanawiał się, dlaczego Syriusz i James zgodzili się tolerować jego towarzystwo. Jakaś część jego umysłu podpowiadała mu, że wszystko działo się, aby zaspokoić Blacka i Pottera próżność, pychę. Czyżby aż tak bardzo byli podatni na podziw innych? Nie, to nie tylko to. Peter musiał się czymś jeszcze przysłużyć...
Ten chłopak musiał mieć coś w sobie. Coś jeszcze, dzięki czemu został przyuważony przez tych dwóch najbardziej popularnych rozrabiaków w szkole.
Kroki i śmiechy zbliżały się. Byli zaledwie kilka stóp dalej od niego. Myśl, Remus, myśl. Przy nich nie będziesz miał czasu na pogrążanie się we własnym świecie...
Przebłysk. Tak, wiedział! Peter miał coś w sobie. Możliwe, że był zdolny, tylko jakaś jego część go blokuje przed tym. Przecież nie bez powodu tak szybko nauczył się przemiany w szczura...
Na Merlina, Lupin, o czym ty myślisz!
— Remyyyy! — czyjś oddech na jego policzku. Ręka na ramieniu. I woda kolońska, której zapachu tak bardzo nie znosił. — Co tam bazgrzeeeeeesz?
— Łapa! — Remus zepchnął jego dłoń ze swego ramienia, sprawiając, że Syriusz Black stracił równowagę i wylądował dwie stopy bliżej od „przepaści”, dzielącej błonia od jeziora.
— Remus! — wrzasnął wściekle Black, podnosząc się i otrzepując z kurzu.
Lupin spiorunował go wzrokiem. Nie miał nastroju... nienawidził takich przekomarzań... szczególnie teraz...
— Było mi się nie nawijać pod rękę, Syri. — Wilkołak uśmiechnął się promiennie. Oczy mu błyszczały złowieszczo, dłonie delikatnie drżały. Remusowi Lupinowi było gorąco. Bardzo gorąco.
Syriusz chyba zauważył, że z jego przyjacielem było źle, ponieważ mina „upokorzonego dzieciaka przez własnych rodziców” zeszła mu z twarzy. Za to pojawił się niepokój. Zrobił niepewny krok do przodu, pochylając się niezgrabnie nad chłopakiem.
— Remy, co ci jest? — zapytał troskliwie, co w jego przypadku wypadło trochę żałośnie.
Lupin nie odpowiedział. Wziął kilka mocnych oddechów i postarał się uspokoić. Czuł, że reszta Huncwotów zaczęła ich okrążać, ale bał się podnieść wzrok. Okazał słabość. Czy pokazał dostatecznie dużo? Nie był pewien.
— Lunatyk, co ci...? — To z kolei był James.
Remus Lupin nie był typem tchórza. Nawet się za takiego nie uważał. Nieraz, kiedy już bywał w podobnej sytuacji (a wspomnieć należy, że ten incydent nie był pierwszym, chociaż zapewne najgorzej wspominanym w dorosłości przez wilkołaka), dawał sobie radę, swe uczucia zachowując dla siebie. Nie lubił się eksponować. Nie lubił okazywać tej słabości i nigdy nie chciał, aby ktoś (a zwłaszcza jego najlepsi przyjaciele) się nad nim litował.
— W porządku już. — Podniósł głowę, spoglądając po kolei po Huncwotach. Napotkawszy Syriusza, który klęczał nad nim, z dziwnym wyrazem na twarzy, takim bardzo „nie-syriuszowatym”, odważył się wyrazić niesforną myśl, błąkającą mu się po głowie od kilku sekund. — Łapa, wiesz, że zachowujesz się jak BABA?
Nikt się nie zaśmiał. To musiał być kiepski żart, skarcił się w duchu. Jednym marnym dowcipem nie rozładujesz napiętej atmosfery.
— Dobra, nic mi nie jest, zrozumiano? — Ostrzejszy, bardziej zirytowany ton. Modlił się, aby to zadziałało. — To tylko... tak zbliżająca się pełnia na mnie działa.
— To już jutro — Peter odważył się przypomnieć pamiętną datę. Syriusz mimowolnie poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach.
— Ale będzie też dobra zabawa! — zauważył Black, wstając z klęczek. Poprawił koszulę i rozpiął jeszcze jeden guzik, po czym pomachał przechodzącym dziewczynom, na co te zachichotały nerwowo. — W końcu znów TO zrobimy, nie?
Roześmiali się. Łapa odetchnął w duchu. Niewiele brakowało...
Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Wymieniali wrażenia po egzaminach, dowcipkowali. James znów wyjął swego złotego znicza i zaczął go wypuszczać na bezpieczną odległość, aby następnie móc go złapać. Peter aż kwiczał z podziwu, co Syriusz skwitował ostentacyjnym wywróceniem oczu.
Kilka razy przechodziły jakieś wyjątkowo ładne dziewczyny, do których Black figlarnie się uśmiechał, kilku z nich pomachał ręką, a znów niewielką grupkę zignorował zupełnie, zaszczycając je jednym, przelotnym spojrzeniem. Remus skupił się głównie na rozluźnieniu atmosfery pomiędzy Huncwotami, a nim, jednak musiał przyznać, że poradził sobie znakomicie. Zresztą... czy kiedyś tak nie było?
Uśmiechnął się pod nosem, po czym ponownie skierował swą uwagę na przyjaciół, którzy... nie siedzieli już pod drzewem. Rozejrzał się dokoła i wnet ich zauważył. Stali nieopodal, we trzech, z tym, że Syriusz i James nieco dalej wśród grupki rozhisteryzowanych i piejących z uciechy dziewczyn z szóstego roku. Obaj byli wyraźnie z czegoś zadowoleni. Śmiali się razem z tłumem. Nagle jedna dziewczyna przesunęła się bardziej w lewo, ułatwiając mu tym samym obserwowanie zaistniałej sytuacji. Natychmiast uśmiech zszedł mu z twarzy.
— No nie! — mruknął pod nosem. — Znów się zaczyna!
Z łatwością zauważył, że Syriusz trzymał różdżkę, skierowaną w kogoś, kto znajdował się kilkanaście cali ponad ziemią, obrócony do góry nogami. Czarna peleryna tajemniczego nieszczęśnika, przetłuszczone włosy, a w dole stos porozrzucanych książek dobitnie świadczyły o personaliach właściciela. Dodatkowo ten tłum... i Rogacz z Łapą jako bohaterowie... Tradycyjny scenariusz, pomyślał z goryczą Lupin. Tradycyjny.
Znów zabawiali się kosztem bardzo niekoleżeńskiego i „mrocznego”, jak na tamte czasy, Severusa Snape’a.
— No, pokaż gatki, Smarkeusie! — krzyknął uradowany James, a czarne spodnie z jakiegoś lichego materiału natychmiast „opuściły” się o kilka cali ze zwisającego chłopaka. — O, jakie śliczne! To twój ulubiony wzór, Smarku?
Remus z tak dalekiej odległości nie mógł dojrzeć, w jakie wzory były przystrojone majtki Severusa Snape’a, ale jednego mógł być pewien – na pewno musiały być bardzo deprymujące dla niego, skoro wszyscy zaśmiewali się z niego, głośno komentując jego ubiór i wskazując na niego palcami, co było oznaką jawnej bezczelności.
— Smark lubi serduszka! — zadrwiła jedna z dziewczyn, stojących z przodu. Wysoka blondynka spoglądała na Snape’a z pogardą w oczach. — I to jeszcze czerwone! Do kogo je kierujesz, Smarkeusie?
— Nie twoja sprawa! — wydyszał Snape znad dużej ilości czarnej szaty, zakrywającej mu niemal w całości twarz. — Dobrze się bawicie, Black, Potter?
— O, jak najlepiej! — zachichotał James, łapiąc się ze śmiechu za brzuch.
— A ty nie, Severku? — Ironiczna nuta w głosie Syriusza była niemal namacalna. Remus przyznał sobie w duchu, że chyba woli Łapę w stosunku przyjaciel-przyjaciel, niż wróg-wróg. I, naprawdę, nie chciałby być teraz w skórze Snape’a.
— Stać! Stać! STAĆ!!! — Remus obrócił głowę, skąd dobiegł głos broniący Smarkeusa i wcale nie był
zdziwiony widokiem nadbiegającej dziewczyny o tak intensywnie rudej czuprynie, zielonych oczach i w miarę szczupłej sylwetce. Lily Evans.
Natchniony dziwnym przeczuciem, Remus obrócił głowę w kierunku zbiegowiska, kierując główny nacisk na widok Jamesa Pottera. I, jak zwykle zresztą w sytuacjach, kiedy pojawia się Lily, James tym razem nie zawiódł instynktu Lupina. Bowiem twarz Jamesa wydawała się wprost rozanielona, jakby zaraz miało stać się coś zupełnie cudownego, na policzki wstąpiły mu rumieńce, brązowe oczy zaczęły błyszczeć, a prawa ręka Rogacza mimowolnie sięgnęła do czarnych jak smoła włosów. Lupin aż nazbyt dobrze znał ten gest. James się denerwował.
— Liluś! — zawołał okularnik, jedną dłonią mierzwiąc sobie czuprynę, sprawiając, że coraz mniej przypominała „artystyczny nieład”, a zaczęła podchodzić pod „stajnię Augiasza”, zaś drugą – poprawiając swe okrągłe oprawki. — Liluś, czy ty się ze mną...
Tak bardzo chciał dokończyć to zdanie, że wystąpiły mu zmarszczki na obliczu, a ręce zaczęły się pocić! Jednak Evans znów okazała się szybsza.
— NIE!!!
— Ale... Lilka... — James, jak zwykle, przybrał minę zbitego psa, któremu odebrano ostatni posiłek.
— Nie lilkuj mi tu, Potter — warknęła oschle ruda, zatrzymując się i zaplatając dłonie na piersiach w wyczekującym geście. — Opuść go.
Remus Lupin z przyjemnością skonstatował, że lubił patrzeć na wymianę zdań tych obojga. Wstał i dosyć szybkim krokiem zbliżył się do zbiorowiska. Rogacz próbował wykombinować, jak mógłby ominąć ten nieszczęsny nakaz, popastwić się trochę nad Severusem oraz jednocześnie umówić się z Lily. Wreszcie załapał. Uśmiechnął się szelmowsko najpierw do całego tłumu, potem do Snape’a, następnie do rudej, a na samym końcu do siebie. W duchu dziękował sobie za ten pomysł.
— Nie — odparł, po czym wzruszył ramionami. — Bo kto mi karze...?
Mimika i twarz Lily Evans, kiedy usłyszała te słowa była wprost do nieodgadnięcia. Sama zainteresowana czuła się, jakby ją zmieszano z błotem.
— Nie bądź głupi... — szepnęła niepewnie, po chwili odzyskując dawny ton. — Bo JA ci karzę, kretynie!
— Nie. — Roześmiał się Potter.
Remus, podobnie jak pozostali Huncwoci, powoli zaczynał odgadywać zamiary i taktykę Jamesa. I musiał przyznać, że Rogacz okazał się bardzo pomysłowy.
— A bo? — znów niepewna nuta zabrzmiała w głosie Lily. W dziewczynie coś się gotowało. Miała zamiar udusić Jamesa albo co najmniej wrzucić go do kociołka z wrzącym eliksirem.
— A bo... Co ja z tego będę miał? — No nie, nie, nie! Rudzielec z burzą kędzierzawych loków w duchu żałował swej pozycji. Straconej pozycji.
— A co chcesz? — Och, jak dobrze wiedziała, co zaraz usłyszy!
— Umów się ze mną jutro wieczorem. — Potter stał wyprostowany, z dumnie zadartym podbródkiem do góry i tym przeklętym uśmiechem na ustach.
— O, nie, nie, nie, nie!
— O, tak, tak, jeśli nie chcesz, by Smarkeus lewitował w powietrzu, dopóki jakiś nauczyciel go nie znajdzie. — Tłum się roześmiał, gdzieniegdzie słychać było piski wyjących z zachwytu dziewczyn. — A zapewniam cię, że ja już znajdę mu takie miejsce, gdzie...
Lily Evans się wahała. Czy powinna narażać się dla takiej szumowiny jakim był Severus Snape? Przecież randka z Potterem koniecznie nie wchodziła w rachubę! Wolałaby odpracować milion szlabanów z Filchem (a miała tylko jeden, w którym musiała sprzątać wszystkie toalety bez użycia różdżki), niż umówić się z tym kretynem.
Chociaż, myślała gorączkowo, może nie będzie tak źle...
Severus był w szoku po tym, co usłyszał. Nie odzywał się, próbując oswobodzić się ze spadającą nań szatą, aby mieć dobre pole do oglądania. Ale co jak co, jego duma ucierpiałaby na tym, gdyby ta szlama, jaką ją nazywał i zarazem przeklinał w myślach za jej wtrącenie się, go uratowała z już i tak kiepskiej sytuacji... Nie, wolał o tym nie myśleć. Początkowo zabrakło mu słów, by się odezwać, a kiedy już spróbował tę czynność wykonać, z gardła wyrwało się dziwne charczenie. Opanuj się, idioto, myślał, starając przywołać się do porządku.
Udało mu się poradzić z szatą, teraz pozostała ta trudniejsza część.
— Nie... potrzebuję... pomocy... tej szlamy! — warknął, odzyskując głos. Wszyscy zamarli. Potter miał minę jakby go ktoś spoliczkował. Lily pokręciła przecząco głową z niedowierzania.
— Jak ją nazwałeś... Smarkeusie? — James ponownie skierował różdżkę w jego stronę i, nie czekając na odpowiedź, mruknął: — Zaraz tego pożałujesz...
— Potter, daj spokój! — Lily próbowała opanować sytuację, co, niestety, ale marnie jej wychodziło. Wreszcie zdecydowała się na desperacki krok. — No, dobra, już DOBRA!
Wszyscy spojrzeli na nią w zdziwieniu. Ruda spuściła głowę.
— Umówię się z tobą, Potter — powiedziała zrezygnowana. — Tylko ten jeden jedyny raz.
Twarz Jamesa pojaśniała. Wcześniej wypełniały ją zmarszczki z gniewu i jeszcze przed dosłownie momentem najchętniej dokopałby Snape’owi tak mocno, że nawet po tygodniu by się nie pozbierał. Natomiast w obecnej chwili czuł się szczęśliwy... Chociaż nie do końca.
— I będę miła dla Jamesa. — Spojrzał na nią bacznie, odsłaniając szereg białych zębów w uśmiechu.
— Co? — Lily wydawała się ogłupiała.
— Będę miła dla Jamesa — powtórzył Rogacz, po czym dodał — i ani razu nie zwrócę się do niego po nazwisku.
— Dobra. — Lily dała za wygraną. — A teraz wypuść Smarka.
James Potter wykonał bardzo efektowny dworski ukłon w stronę rudowłosej, na co ta się lekko zarumieniła, po czym skierował różdżkę na Severusa i wyszeptał inkantację.
Widowisko było skończone, a sam James nie śmiał przypuszczać, że udało mu się złowić dzięki niemu tak wielką rybę... I dodatkowy wieczór w towarzystwie Lily Evans.

#

Remus musiał pobiec szybko do gabinetu profesora Slughorna. Pierwszy raz zdarzyło mu się zapomnieć wziąć eliksir, a teraz musiał się przyznać, że nie została mu już ani jedna buteleczka magicznego płynu. Udawać skruchę, udawać skruchę, powtarzał sobie. I zgonić wszystko na Huncwotów...
Gabinet mistrza eliksirów i zarazem opiekuna Slytherinu mieścił się na dole zamku, w lochach. Ostatnio Remus zauważał, że korytarze prowadzące do klasy Slughorna były bardzo „zadymione”. I nieraz zastanawiał się, czy to przypadkiem nie przez niego.
Zapukał dwa razy, a kiedy usłyszał przyjemny dla ucha głos, wydobywający się z wnętrza sali, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Niski mężczyzna po czterdziestce, z dosyć dużym brzuchem i charakterystycznym sumiastym wąsem siedział za biurkiem. Jego wyłupiaste, wodniste oczy spojrzały w górę, a wąskie wargi wykrzywiły się w niepewnym uśmiechu.
— Remus! Jak miło cię znów widzieć! — profesor Slughorn wydawał się być czymś bardzo przejęty, jednak Lupin nie zamierzał się zagłębiać w szczegóły owego „przejęcia”. — Zapomniałeś czegoś? Siadaj, siadaj! Właśnie dowiedziałem się, że Barnabasz Cuffe awansował na zastępcę redaktora naczelnego Proroka Codziennego! Cóż za radość i to jeszcze w tak młodym wieku! Znałeś Barnabasza, prawda, Remusie? Jeszcze trzy lata temu chodził z tobą do mnie na eliksiry.
Lupin pokręcił głową
— Proszę przekazać mu gratulacje, panie profesorze. Niestety, nie pamiętam Barnabasza, chociaż z pewnością był pana zdolnym uczniem... — Remus Lupin wiedział jak przypodobać się Slughornowi. Profesor był łasy na pochlebstwa, uwielbiał kandyzowane ananasy, o których napomknął już na swojej pierwszej lekcji w szkole, a ta wieść potem obeszła cały światek uczniowski, w tym Huncwotów. Horacy Slughorn lubił otaczać się „wpływowymi” i zdolnymi uczniami, dlatego też stworzył tak zwany „Klub Ślimaka”, do którego mogli należeć tylko najlepsi. Lily Evans również była jego członkinią, jako ulubienica profesora.
— Tak, dziękuję, zaraz właśnie miałem zabrać się za odpisanie na list. — Opiekun Domu Węża był w świetnym humorze. Powinno pójść łatwo, myślał Lupin. — A czemu zawdzięczam twoją wizytę, Remusie?
— Bo widzi pan... Skończył mi się eliksir...
— Ach, tak, tak! Pamiętam — profesor przybrał bardziej zatroskany wyraz twarzy. — Powinienem mieć tu jeszcze jedną buteleczkę...
I zaczął szukać po szufladach, aż w końcu znalazł, co Lupin rozpoznał z łatwością po zadowolonym wyrazie twarzy mistrza eliksirów.
— Jest! Proszę. — Podał ją uczniowi, obrzucając go uważnym spojrzeniem. — To już dzisiaj, prawda?
— Tak, dziś. Dziękuję panu. I... do widzenia.
— Do widzenia!
Remus wstał i pośpiesznie skierował się do wyjścia. Miał bardzo mało czasu. W międzyczasie, kiedy profesor Slughorn szukał eliksiru, chłopak spojrzał na zegarek, znajdujący się po lewej stronie gabinetu nauczyciela. Z przerażeniem stwierdził, że dochodziła dwudziesta druga. Miał naprawdę zatrważająco mało czasu...
Biegał szybko. Nie zważał, czy kogoś potrącał, czy też się przewracał. Musiał czym prędzej dotrzeć do wieży Gryffindoru...
Do Pokoju Wspólnego wpadł jak burza, zawzięcie ignorując krzyki Grubej Damy, która obecnie zaczęła się głośno skarżyć na coraz niższy stopień wychowania uczniów. Kilkoro Gryfonów obrzuciło go karcącymi spojrzeniami, po czym na nowo zajęli się własnymi zajęciami. Lupin szukał wzrokiem tej trójki... Są! Zauważył ich tuż przy kominku. Podszedł do nich szybkim, miarowym krokiem.
— Chłopaki, idziemy? — zapytał bez zbędnych przywitań.
— Idziemy — zgodził się Syriusz, a James pobiegł do dormitorium po pelerynę. Tajemniczą pelerynę, którą dał mu kiedyś Dumbledore i powiedział, że bardzo mu się powinna przydać. Huncwoci nieraz zastanawiali się, o co nauczycielowi mogło chodzić, ale do tej pory mieli jakieś same wydumane teorie, więc dali sobie z tym spokój, zapominając o całej sprawie. A peleryna? Bardzo im się przydawała, zgodnie ze słowami profesora.
— Jestem! — krzyknął James, co jakiś czas ciężko dysząc. W ręku trzymał dosyć małe zawiniątko, w którym cała trójka rozpoznała tajemniczą pelerynę. — To jak?
— Potem — Syriusz wskazał podbródkiem na kilka dziewczyn grających w szachy przy stoliku, a potem za siebie na dwóch siłujących się ze sobą chłopaków. James pokiwał głową ze zrozumieniem.
Remus czuł, że powoli się zaczynała transformacja. Ponownie ssało go w żołądku, kręciło się w głowie na tyle mocno, że mało co nie upadł. Dzięki złapaniu się ramienia Petera Pettigrew nie wylądował na podłodze.
— Brałeś eliksir? — zapytał James, spoglądając na niego.
— Jeszcze nie. Byłem u Slughorna, bo fiolki mi się skończyły...
— Dał? — teraz z kolei odezwał się Syriusz.
— Dał.
— To pij — powiedział Peter, nerwowo się uśmiechając.
Remus Lupin poszedł za radą przyjaciół. Odkręcił korek, blokujący wylaniu się płynu i wypił całość jednym haustem. Spojrzał po wszystkich zebranych. Zaczął się delikatnie trząść.
— To się zaczyna...
— Idziemy! — zdecydowali chórem.
Już-już chcieli wychodzić przez portret, kiedy Lily złapała za rękaw Syriusza i Jamesa. Ci obrócili się na pięcie, o mało nie przewracając dziewczyny. Kiedy ta ponownie odzyskała równowagę, spojrzała na nich karcąco.
— A dokąd to? Spójrzcie na zegarki, jest dwudziesta druga trzydzieści pięć. Powinniście być już dawno w łóżkach!
— A ty co? Nasz adwokat? — pisnął Peter, za co został obrzucony kolejnym naburmuszonym rzutem oka.
— Do łazienki. Nie wolno? — ozwał się Syriusz, za co Pettigrew był mu bardzo wdzięczny.
— O tej porze? Oszaleliście chyba!
Lily czuła się podle, zgadzając się na randkę z Jamesem. Ten jako jedyny się nie odzywał, uparcie trzymając Remusa, aby ten się znów nie zachwiał. Nie uszło to uwadze Evans.
— Co z nim? — wskazała podbródkiem na Lupina.
— Niedobrze mu. Właśnie po to wychodzimy.
I nie czekając na odpowiedź oszołomionej dziewczyny, wybiegli z Pokoju Wspólnego. Lily patrzyła, jak się oddalają, żegnani obietnicami klątw i szlabanów przez Grubą Damę.
— Taaak, zdecydowanie za dużo Huncwotów — mruknęła do siebie niezadowolona dziewczyna również przysięgając sobie, że przy najbliższej okazji da szlaban całej czwórce. W końcu nie na darmo jest prefektem...

#

— Syri, to zagranie z Lily było bezbłędne! — powiedział Peter, patrząc z podziwem na czarnowłosego chłopaka.
Ten popatrzył na niego nieprzytomnym wzrokiem i uśmiechnął się szelmowsko.
— Się wie...
Znajdowali się w obskurnym i obdrapanym pomieszczeniu, pełnym robactwa, pajęczyn i brudu. Dom miał zabite deskami okna, a w środku wyglądał jak ruina, z wielką dziurą w suficie i połamanymi meblami na każdym piętrze.
Czwórka przyjaciół siedziała na pierwszym piętrze. Syriusz Black wynalazł jakiś fotel zrobiony z taniej skóry i usiadł na nim. Musiał przyznać, że siedzenie na tym meblu było bardzo komfortowe. Pozostali mieli mniej szczęścia. James przyuważył kanapkę z gdzieniegdzie widocznymi sprężynami i położył się na niej, co nie było zbyt przyjemnym przeżyciem. I na pewno nie wygodnym. Peter usiadł pod kanapą, zabijając tym samym kilka dosyć sporych czarnych prusaków, uciekających przed nieznanym im dotychczas zagrożeniem.
Remus leżał na podłodze i ciężko dyszał. Wyciągnął trzęsącą się rękę i spojrzał na swój zegarek. Pół godziny do północy. Konwulsje stawały się coraz bardziej uporczywe i silniejsze. Chłopaka ogarniało zmęczenie. Chciał spać, ale kiedy zamykał oczy, odkrywał, że nie mógł poddać się tej przyjemności. Bolało go całe ciało, czuł, że niedługo nie wytrzyma tej całej gehenny. Zdawał sobie sprawę, że za późno zażył eliksir. On miał za zadanie mu pomóc, jakoś ułatwić przemianę, bez zbędnych cierpień, a Remus w obecnej chwili przechodził prawdziwe piekło.
Uporczywie bolały go zęby. Zupełnie jakby chciały jeszcze bardziej mu urosnąć albo zupełnie wyskoczyć mu z ust. Pocił się. Było mu tak strasznie gorąco...
Wstał. Znów spojrzał na zegarek. Pięć minut. Modlił się. Niech to się zacznie. I czym prędzej niech się skończy...
Głód. Wściekłość. Gniew. Ból.
Nie miał sił, nie miał zwyczajnie sił...
James Potter zauważył, że coś się działo. Podniósł się z tej niewygodnej kanapy. Podobnie też uczynili Syriusz i Peter. Bez słowa przyglądali się przyjacielowi. I jego przemianie w wilkołaka...
Remus nadnaturalnie się pocił. Na jego czoło wstąpiły pierwsze zmarszczki. Paznokcie zaczęły się wydłużać. Oczy przybrały niebezpieczny żółtopomarańczowy odcień. Gniew w nim wzrastał. Wszystko się w nim gotowało. Ssało go od środka. Bał się, tak cholernie się bał... Próbował walczyć z samym sobą. Przegrał tę bitwę. Jego zwierzęca natura chciała się rzucić na Jamesa stojącego naprzeciwko. Próbował to pragnienie przezwyciężyć. Nie mógł...
Skoczył i pazury w jego prawej dłoni drasnęły Potterowi skórę. Krzyknął z bólu. Syriusz i Peter natychmiast zareagowali, łapiąc Remusa za ramiona i odciągając go od rannego Rogacza. Tamten wyciągnął różdżkę.
Lupin próbował się wyrwać. Próbował znów zaatakować. W prawej ręce miał kawałek koszulki Jamesa, którą niechcący porwał. Patrzył krwiożerczym wzrokiem w stronę przyjaciela. Chciał go zabić. Chciał, aby ten ból zniknął... Zwierzęca natura przejmowała nad nim kontrolę.
Syriusz był silny, ale nawet on wespół z Peterem Pettigrew nie mógł zaradzić Remusowi. Peter płakał. Łkając, prosił przyjaciela, aby się opanował. Prośba pozostała bez odzewu.
Ciało Lupina zaczęło pokrywać się futrem. Twarz wydłużała się, formując się w pysk zwierzęcia. Pazury jeszcze bardziej urosły.
— Nie utrzymam go dłużej! — wrzasnął Syriusz.
— Przemieniamy się! — rozkazał James.
Łapa zamknął oczy. Nie widział już niczego. Słyszał tylko sapanie. A potem krzyk. Przerażający krzyk chłopaka, którego ukochał i szanował jak brata.
Warczenie.
Ciemność.

#

Pośród lasów, podczas pełni księżyca można było spotkać rozmaite stworzenia. Mówiono, że wtedy czarownice wykonywały najlepsze zaklęcia, zwoływały sabat, aby wraz innymi Siostrami połączyć swe Moce.
Dla wielu ta noc pozostała wyjątkowa. Pomiędzy mugolami krążył przesąd, iż niektórzy tak silnie mogą odczuwać wpływy księżyca, że nie będą mogli w nocy spać.
Pośród drzew, w najciemniejszym zakątku lasu spacerowało obok siebie czworo zwierząt. Szczur, jeleń, pies. Przeciągłe i smutne wycie wilkołaka oznajmiało rasę czwartego kompana podróży.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lira
Powierniczka Jedynego


Dołączył: 11 Sie 2008
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


PostWysłany: Śro 10:44, 13 Sie 2008    Temat postu:

Uwielbiam Remusa. Móóój! (I Caaam.)

Sam tekst dobry, może nie tak jak te ostatnie, ale dobry. I aż szlag trafia przez ten remis, prawda? Nieco mi nie pasuje ten eliksir, chyba go jeszcze wtedy nie było, ale pewna nie jestem. Końcówka zdecydowanie najlepsza. I choć ja bym w to włożyła mimo wszystko nieco więcej strachy, bólu może? Jest (było) dobrze. xD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aliś
Gumochłon w posiadaniu Cam


Dołączył: 11 Sie 2008
Posty: 624
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


PostWysłany: Śro 11:39, 13 Sie 2008    Temat postu:

łożesz, to była moja próba z czymś Huncwockim, po raz pierwszy! XD
wiesz, nie tylko ciebie szlak trafia, kiedy się patrzy na ów pojedynek i podły remis, bo oba teksty były naprawdę dobre, bu.
co do tego eliksiru... nie wiem, nie byłam tego pewna w trakcie pisania tegotego. teraz też nie jestem (;
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dzieła stu i jeden światów Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Bright free theme by spleen stylerbb.net & programosy.pl
Regulamin